Kosobudy budziły się dopiero ze snu, kiedy pierwsze samochody zaczęły pojawiać się na parkingu, koło kościoła p.w. św. Andrzeja Boboli. Skromny "sprawca" dzisiejszego rajdu, zorganizowanego w przeddzień 70 rocznicy Powstania Zamojskiego, był wielce uradowany przybyciem pięćdziesiątki uczestników. Znaczków zabrakło. Szkoda, bo projekt Wspaniale oddawał atmosferę tamtych lat wojennych i rajdowej aury.
Oczekując na pozostałych rajdowiczów, którzy telefonicznie informowali nas o tym, że zmierzają ku Kosobudom, postanowiliśmy odwiedzić weterana Powstania Styczniowego, który spoczywa na kosobudzkim cmentarzu. Udało się odnaleźć mogiłę Edwarda Kolińskiego, który w młodzieńczym wieku był uczestnikiem powstania. To także emerytowany nadleśniczy Ordynacji Zamojskiej. Zapaliliśmy światełko pamięci.
Czas jednak wyruszyć w naszą trasę. Omega przywitał wszystkich. Kilka słów o miejscowości, świątyni i Powstaniu Zamojskim i GTR wyrusza, by uczcić rajdem czyn zbrojny Synów tej ziemi sprzed 70 lat.
Pierwszy przystanek Edi zarządza przy pomniku Pawła Dawidenki, młodego studenta z Moskwy, który zginał podczas bitwy pod Wojdą 30. XII. 1942 r. Był cekaemistą. Bronił brawurowo pozycji partyzantów BCh, przed atakiem Niemców nacierających z linii Kosobud. Zapalamy światełko pamięci i ruszamy dalej.
Las przez który wędrujemy, niemy świadek tragicznych zdarzeń sprzed 70 laty, oczarowuje nas ciszą zimowej aury, starodrzewiem pełnym przedziwnych kształtów i cichym szelestem zaschłych liści, opowiadających nam po drodze historię tamtych lat.
Edward doprowadza nas do Pomnika w Szewni Dolnej. Poświecono go Powstaniu Zamojskiemu i wszystkim jego Uczestnikom. Projekt braci Markowskich w układzie Krzyża Partyzanckiego tworzy 9 głazów z tablicami, na których wymieniono nazwiska najważniejszych dowódców powstania. Edward opowiada nam przy pomniku o historii Powstania Zamojskiego. Potem przemieszczamy się do miejsca, które upamiętnia 10 Mieszkańców Szewni Dolnej, zamordowanych przez Niemców. Zapalamy w obu miejscach znicze i wyruszamy ku Wojdzie.
Wędrówka przez rozświetlony las sprawia nam wielka przyjemność. Mrozik lekki, trzyma w zmarzlinie błoto, słońce poprzez korony jodeł i buków dodaje nam energii do wędrówki.
Docieramy do Wojdy. Pomnik stanął w tym miejscu w 1957 roku. Zapalamy kolejne znicze. Zatrzymujemy się na dłużej. Wiele trudu nas kosztowało, zanim rozpaliliśmy ognisko. Kiełbaski aż nam pomarzły na kijkach, zanim ciepło zaczęło nas ogrzewać. Co zapobiegliwsi mieli jednak w plecakach suche szczapy. Liczył się też każdy "wydarty siłą" papier od rajdowiczów.
Dotknęliśmy w tym miejscu historii, która przed 70 laty naznaczyła tragicznie to miejsce do tego stopnia, że do dzisiaj tę leśną osadę zamieszkuje jedna, czy dwie osoby. Podczas powrotu szlakiem partyzanckim odwiedzamy pomnik przyrody, stary dąb i kapliczkę wystawioną niegdyś przez gajowego Czubaka, któremu tyfus odebrał czworo dzieci.
Rajd zakończyliśmy na biesiadzie w zwierzynieckim "Młynie".
Ewa Lisiecka