Rok wyjątkowy, niestety z oczywistych powodów odbił się bardzo negatywnie na naszej aktywności turystycznej. O ile indywidualnie wielu z nas dla zdrowia fizycznego jak i psychicznego każdą okazję bycia na Roztoczu starało się wykorzystać, to ze spotkań w szerszym gronie musieliśmy zrezygnować. W listopadzie również przeżywaliśmy rozterki, wszak tradycja - święta rzecz.
Ostatecznie rajd odbył się w sposób symboliczny. Nie było głównej trasy, osoby spragnione roztoczańskiej przyrody samodzielnie wytyczały sobie cele wędrówki.
O godzinie 9 w Werchracie pojawiło się nas jednak trochę, uśmiechy na twarzach przesłonięte były obowiązkowymi maseczkami. Po serdecznych powitaniach i podzieleniu nie swoimi planami, w niewielkich, przeważnie rodzinnych grupkach rozeszliśmy się w różnych kierunkach. Jedni mieli plany bardziej ambitne, inni trochę mniej, ale wspólnie w ten sposób odwiedziliśmy całkiem sporo ciekawych miejsc.
Zdarzało nam się mniej lub bardziej przypadkowo spotykać się gdzieś na trasie. Było też tak, że dopiero podczas wymiany wrażeń porajdowych okazywało się, że nasze ścieżki kilkakrotnie krzyżowały się i odwiedzaliśmy te same miejsca.
Cieszy bardzo udział w wędrówkach najmłodszych adeptów roztoczańskiej turystyki. Rozpiętość wiekowa rajdowiczów wyniosła około 60 lat!
Oto co o swojej wędrówce napisał Andrzej:
Byłem dzisiaj na Roztoczu Wschodnim. Choć covid szaleje i na mojej trasie spotykałem co rusz jakichś ludzi to jednak wszyscy się zmieściliśmy i tłoku nie było. Spotkanym GTR-owiczom gratuluję postawy i determinacji w odwiedzeniu Roztocza w tym dniu. W trosce o zdrowie nas wszystkich wędrowałem dzisiaj niezależnie jako i większość z nas, ale jak się okazuje GTR lubi te same miejsca i było komu pomachać i zdjęcie zrobić. Znicz w Werchracie też było komu zapalić. Dzięki za to. Jedyne czego nie przewidziałem to to że pomiędzy Werchratą a Brusnem słabo z zasięgiem i GPSem. Musiałem uciekać się do metod tradycyjnych a szukanie tego czy innego krzyża za pomocą mapy papierowej na której nie jest o zaznaczony okazało się rzeczywistością abstrakcyjną i to nie tylko dla mojej 10 letniej córki. Plan udało się jednak zrealizować w całkiem sporej części. I jakby nie załamało się pod nami jedno drzewo w okolicach Lasowej to byśmy pewnie zaliczyli wszystko. Ale cóż zamiast kompletu krzyży mam kilka krzyży i potłuczoną nogę a Werka podarte getry ale humory i zdrowie dobre czego Szanownemu Koleżeństwu również życzę.
Ciekawych tego, jakie jeszcze miejsca odwiedziliśmy odsyłam do poniższej galerii: