IX Zimowy Rajd po Roztoczu Wschodnim

To jedna z naszych tradycyjnych imprez. Rajd Zimowy. W różnych latach odbywał się w bardzo różnej scenerii. Czasem był zimowym nie tylko z nazwy. Zdarzało nam się wędrować przy kilkunastostopniowym mrozie, brnąc w śniegu po pas. Bywało też, że w lutym odnajdowaliśmy oznaki zbliżającej się wiosny. Tym razem zima była dla nas mokra i błotnista. Nie zmniejszyło to naszego zapału. Głównodowodzącym był tradycyjnie Zdzisław, niestrudzenie prowadzący nas przez niezmiennie pociągające okolice Werchraty.

Oto rajd opowiedziany jego słowami:

9 zimowy rajd po Roztoczu Wschodnim zakończony.
Wszystko odbyło się tradycyjnie. Na starcie było 18 chętnych do wiosennego spaceru po trasie jak zaplanowano.

Pogoda dopisała i deszczu 1,9 mm zapowiadanego nie było. Po powitaniu ruszyliśmy na trasę ścieżką za szkołą i już na początku przegroda ze zwalonego przez oblodzenie jesionu.

Na górce łacha śniegu, rzadko gdzie widzianego.

Panorama na wyczucie, bowiem firany mgieł skutecznie utrudniały rozpoznanie wzniesień.

Potem Łozy, a za Łozami asfaltowa droga, za drogą pole, które mocno przyczepiało się do naszych butów.

Wreszcie las i kolejne zaskoczenie, potężna wycinka, przy drodze do Mrzygłodów ogromne mygły przygotowanego do wywózki drewna.

Postój tradycyjne przy chacie płastunów i studni.

Powspominaliśmy o wyglądzie obejścia, coś przetrąciliśmy i dalej. Samosiejki sosnowe utworzyły ładny szpaler. Dochodzimy do drogi z czerwonym szlakiem, który zniknął wraz z wycinką, znowu hałdy drewna.

Potem "trzy kopce" i wspinaczka na Krągły Goraj. Był tam reper, zastąpiono go słupkiem granicznym oddziałów.

Krótki postój, opowieści o wysokiej wieży triangulacyjnej i poszukiwanie naszego kolegi Zbyszka, zginął, przepadł, zapadł się pod ziemię, nie poszedł do bunkra ze swojego avataru.

Ruszamy na Długi Goraj, wspinaczka w nalocie bukowym na grzbiet,

Basia zaliczyła wpadkę w "draże" no i wesoło! Z grzbietu zeszliśmy do zakratowanego bunkra i na kolejną asfaltówkę.

Po wybudowaniu tych dróg trudno się orientować w terenie, trzeba się na nowo uczyć tras.

Dochodzimy do miejsca po pustelni św. Brata Alberta, nasz kolega przewodnik Grzesiek opowiedział historię upamiętniania, a przy okazji dowiedzieliśmy się gdzie się podział ten krzyż z malunkiem. Jest w Muzeum Kresów w Lubaczowie.

Dalsze drogi osiatkowane i tak do końca nie wiadomo kto kogo zza siatki ogląda, jak w ZOO.

Na wzgórzu porządeczek, trawy niczego nie przysłaniają tylko kraty zagradzają wstęp do podziemi. Ognisko rozpalało się normalnie długo i jak zawsze, najlepiej płonęło przy odejściu. Kiełbaski, kawki, herbatki, wspomnienia, odpoczynek i w drogę do Werchraty.

Przy wyjściu z lasu konsternacja, brak drogowskazu Monastyr, droga rozjeżdżona niemiłosiernie, półmetrowe koleiny i tak aż do połowy lasu idąc zielonym szlakiem.

Przed 16 dotarliśmy do szkoły. Jedni pojechali do domów mając dość wędrówki inni na lubaczowskie spotkanie motocyklistów a jeszcze inni zajęli się swoimi sprawami.
Potem posiady, opowieści z pierwszego dnia wędrówek nocnych na Zające, wspomnienia przewodnickie i życzenia z okazji Dnia przewodnika. Dojechali Dziubki dwa z Zającem.
I tak zakończył się pierwszy, a dla kilku osób drugi dzień 9 rajdu, gdzie zima była tylko w nazwie i kalendarzu.