Noc w kamieniołomach, czyli piknik pod wiszącą skałą

Już od zeszłego roku dojrzewała w nas myśl spędzenia kilku dni pod namiotem.
W starym turystycznym stylu. Biwakowanie połączone ze wspólnym gotowaniem - kociołkowaniem i nocnym biesiadowaniem. Miejsce organizacji takiego rajdun, wpadło nam w oko podczas marcowej wędrówki po wąwozach bruśnieńskich. Od planów do zamiarów droga była niezbyt długa. Ogłosiliśmy zatem wszem i wobec zamiar organizacji, w pewien lipcowy weekend - „Biwaku pod wiszącą skałą”.

Na miejsce wyprawy zaplanowaliśmy stary kamieniołom, nieopodal nieistniejącej już dziś wsi Brusno Stare - noc pierwsza, oraz cieszące się dużą popularnością wśród członków GTR: Dahany przy korycie – noc druga.

Po załatwieniu spraw logistycznych, jak np. poinformowanie leśniczych o miejscach obozowania, uzyskaniu pozwoleń, zapewnieniu o pozostawieniu miejsc biwakowych w stanie, jaki kulturalny turysta zostawić je powinien, przyszła kolej na przygotowanie obozowiska. Oczyściliśmy miejsce biwaku z samosiejki, nazbieraliśmy i narąbaliśmy drwa na ognisko. Czekaliśmy już tylko na przybycie grupowiczów, chętnych do wspólnego spędzenia upalnego lipcowego weekendu „Pod wiszącą skałą”.
Piątkowym popołudniem, jako pierwsi pojawili się Cez i Xuxes. Po nich zjawili się na umówionym miejscu Palestyna z Monią oraz Drwalik, następnie Bati z Madzią. Potem już o różnych porach tego dnia dołączają: Smakowisko, Pachzab, Tosiek ze szwagrem Ernestem oraz Sumo.
Pierwsze powitania, uściski, degustacje oraz wymiana poglądów na temat wyboru miejsca biwaku. To skrawek ziemi położony na zacisznym uboczu. Pomiędzy potężnymi, kamiennymi blokami starego i nie eksploatowanego już dziś, bruśnieńskiego kamieniołomu. Nieco zapomniane, dzikie i magiczne zarazem.
Przyroda zabliźnia tu swoje rany, czynione ręką człowieka w wyniku wielowiekowego wydobywaniu kamienia. Kamień ten służył starym bruśnieńskim mistrzom, jako materiał do budowy wspaniałych nagrobków i tworzenia oryginalnych w swym ludowym artyzmie krzyży, których obecność spotykana jest daleko poza terenem Roztocza. Przykłady ich wielowiekowej twórczości znajdują się zaledwie ok. 1 km od naszego obozu, po drugiej stronie Brusienki, na cmentarzu w Starym Bruśnie.
Dreszczyku emocji dodają nam również forumowe opowieści Edwarda o strasznych zjawach pojawiających się o północy, rogatych diabłach z kopytami, wilkołakach, czarnych ptaszyskach oraz duchach i upiorach ubowców,
brrrrrrrrrrrrrr……….
Na przekór temu wszystkiemu, właśnie tutaj spędzimy piątkową noc.
Po rozbiciu obozu, co ze względu na kamienne podłoże nie było wcale rzeczą łatwą, rozpalamy ognisko, nad którym zawiśnie kociołek (bogracz) w którym Bati przyrządza wspaniałe leczo. Atmosfera spotkania robi się coraz ciekawsza gdy zapada zmierzch, a płonące ognisko tworzy na kamiennych ścianach prawdziwy karnawał cieni. Klimatu dodają świeczki porozmieszczane w wielu kamiennych szczelinach. Czuje się magię tego miejsca, pokorę wobec potęgi przyrody oraz respekt dla otaczającego to miejsce odwiecznego lasu, wraz z jego nocnymi szmerami i odgłosami.

Ognisko płonie. Wokoło rozchodzi się wspaniały zapach leczo. Obozowicze w oczekiwaniu na pyszną potrawę spędzają czas na dyskusjach w przyjacielskiej atmosferze, urozmaicając oczekiwanie śpiewaniem pieśni, tańcami i nocnymi opowieściami.
Po konsumpcji kociołkowego przysmaku i smażeniu kiełbasek następują dłuuuuuuuuuuuugie nocne rozmowy, ile komu starczy sił….
Jednak noc ma swoje prawa i powoli uczestnicy biwaku, jeden po drugim wymykają się do swoich namiotów. Po dniu pełnym pozytywnych wrażeń sen przychodzi szybko, a szum otaczającego nas lasu czyni go mocnym i spokojnym.
W sobotę wczesnym rankiem budzi nas żar lejący się z nieba. Czy się to komuś podoba, czy nie, musi opuścić swój namiot i poszukać kojącego cienia u stóp olbrzymich kamiennych bloków. Tego dnia odwiedza nas Omega z małżonką oraz Karoliną. Po krótkiej naradzie wraz z częścią grupowiczów udajemy się na wędrówkę przepastnymi bruśnieńskimi wąwozami do płynącej w dolinie rzeki Brusienki. Wędrówka w pięknych okolicznościach przyrody, zachęca do skorzystania z zanurzenia nóg w krystalicznej, a zarazem lodowatej wodzie Brusienki, która w tej okolicy swego biegu ma bardzo malowniczy przełom. Powrót następuje górą wąwozu, a dalej przez nowy kamieniołom, który jest w ciągłej eksploatacji. W drodze do obozu żegnamy Drwalika udającego się do Krasnobrodu, ale po przybyciu na miejsce okazuje się, że mamy kolejnego gościa, a jest nim Niklos, który przywędrował pieszo z Monasterza.
Po wspólnej naradzie ustalamy dalszy etap naszego rajdu. Część z osób musi nas niestety opuścić. Część jedzie Cezowym Mussorożcem wraz z ekwipunkiem. Pozostali udają się pieszo na Dahany. Jak rajd to rajd, hejże……
Trasa rajdu wiedzie początkowo leśną asfaltówką w kierunku Werchraty. W pewnym momencie odbijamy w stronę nieistniejącej już dzisiaj wsi Chmiele, po której pozostał już tylko kamienny krzyż, odnowiony przez GERP (zaprzyjaźnioną z GTR - Grupą Eksploratorów Roztocza Południowego). Po drodze mijamy charakterystyczną stodołę, zwaną przez niektórych turystów „kultową stodołą”. Następnie trasa wędrówki biegnie do lasu, gdzie schodzimy do wąwozu, który w wyniku tegorocznych, intensywnych opadów ma dno wyłożone grubą warstwą piasku, po którym idzie się niczym po autostradzie. Po opuszczeniu wąwozu wędrujemy do kolejnego samotnego krzyża, na ogromnym śródleśnym polu, który samotnie zaświadcza o istnieniu niegdyś w tym miejscu, wsi o nazwie Szałasy. Dalsza wędrówka wiedzie znowu leśnym wąwozem, śródleśną łąką i znowu lasem, aż po kilku godzinach marszu osiągamy upragnione Dahany, gdzie przy znanym chyba wszystkim miłośnikom turystyki roztoczańskiej korycie rozbijamy obozowisko. Nasz wybór noclegu padł na Dahany, gdyż to miejsce uważane jest za jedno z najpiękniejszych na Roztoczu Wschodnim, bez względu na porę roku. Cez i Xuxes już tu są.

Płonie kolejne ognisko, przygotowujemy kolejny kociołek. Cez z Tośkiem i Xuxesem ruszają na rekonesans w teren. Tymczasem przybywa Siemek, który trasę z Brusna na Dahany pokonał samotnie, oganiając się od rojów komarów i ślepaków. Walcząc dzielnie dotarł do nas cały i zdrowy. A przy ognisku znowu rozmowy, wspomnienia, plany oraz dzielenie się przeżyciami tak aktywnie spędzonego dnia. Jak zwykle wieczorny wiatr poniósł w dal słowa roztoczańskiej piosenki „Na Roztocze, na zielony szlak....”
Wędrowcy zadumani i zapatrzeni na piękną, dahańską polanę, na panoramę widocznych w dali wzgórz Gorajów, Monastyrza oraz majaczącą w oddali kopułę kościoła w Werchracie, nie zauważyli nawet jak powoli zapadła noc.
Utrudzeni wędrowcy udają się na spoczynek, ale niektórzy z nas dotrwali aż do świtu, aby uchwycić pierwsze promienie wschodzącego słońca i uwiecznić je na przepięknych zdjęciach. Brawo Tosiek!
Kolejny dzień, kolejny skwar z nieba. Dahany to miejsce, z którego nie da się uciec od słońca, pozostaje więc zwinąć obóz i ruszyć na szlak. Tak właśnie zrodziło się nowe określenie dla roztoczańskiej połoniny: „Dahańska patelnia”.
Udajemy się zatem w pobliże Monasterza do źródeł Raty, gdzie zimna, źródlana woda daje nam tak upragnioną ochłodę i możliwość wypoczynku w przepięknych okolicznościach przyrody. Następnie udajemy się, spakowani do swoich samochodów na Pizuny, gdzie Cez funduje nam wycieczkę nad Tanwią, królową roztoczańskich rzek. Nacieszywszy się tą atmosferą udajemy się do Narola, gdzie u Rubina przy przepysznym żurku i pierogach następuje podsumowanie rajdu i plany na kolejną jego edycję w przyszłym roku.
Po wspólnym obiedzie pozostaje nam już tylko się pożegnać, co jak zwykle budzi wiele emocji, gdyż przebywając ze sobą te kilka dni zżyliśmy się ze sobą bardzo.

Zatem do zobaczenia przyjaciele. Do następnego spotkania.

Na Roztoczu……

Palestyna