Berni w Puszczy Solskiej

Musze powiedzieć, że jak pot zalewa człowiekowi oczy, plecak ciąży, nie ma piwa i papierosów, a do picia tylko wodę ze strumienia (o grzybach i szczawiu nie wspomnę), to swój stosunek do przyrody określa w bardzo niecenzuralny sposób. Ale teraz już jestem w domu, leczę rany i zaczynam kombinować, jak zaliczyć kolejną traskę. W efekcie nie żałuję. A wiecie co było najdziwniejsze? Pomimo tego, że byłem brudny i przepocony, dostałem w Suścu dwa zaproszenia na dyskotekę. Hmmm, ja chyba faktycznie jestem przystojny...

W czwartek rano dotarłem do Biłgoraja. Szczęśliwie udało mi się wyminąć procesję i z buta ruszyłem do puszczy. Najpierw wzdłuż Czarnej Łady, a potem odbiłem na Smólsko. Udało mi się przedrzeć przez bagienka pomiędzy Smólskiem a Brodziakami i wyszedłem na wielkie łąki w uroczysku Kobylaki. Znajduje się tam kompleks rezerwatów. Obecnie jest susza, więc można tam spokojnie wejść, ale kiedyś, gdy stała woda, to nie odważyłem się wchodzić. Przeprawiłem się przez Ładę i po długich poszukiwaniach udało mi się odnaleźć pomnik na miejscu spalonej gajówki. Dojście jest fatalne. Znalazłem tylko jeden słupek działowy, na dodatek z odwróconą numeracją oddziałów. Pomnik znalazłem tylko dzięki opatrzności boskiej. No i sam zacząłem sobie wyobrażać, gdzie ja bym postawił gajówkę. W czerwcu 1943 r. Niemcy zaskoczyli tam sztab grupy operacyjnej GL. Udało się uciec niewielu, m.in. Moczarowi. Z Kobylaków ruszyłem do następnego pomnika. Przedarłem się przez rezerwaty "Brzozowe Bagno" i "Góreckie Bagno". Miałem co prawda sztabówkę i mapę turystyczną, ale w całej wędrówce natrafiłem na zaledwie kilka słupków oddziałowych. Efekt był taki, że kręciłem się po puszczy jak ... w przeręblu. Najprawdopodobniej przeszedłem przez uroczysko Smolnik, a następnie szedłem Ładzianą Drogą. W końcu udało mi się wyjść na niebieski szlak. Potrzymałem się go trochę, dzięki temu widziałem bardzo fajny zalew na potoku Studczek i tabliczkę "MIN NIET" przy szkółce leśnej. Potem przeskoczyłem na Czarny szlak koło Góry Okno i zacząłem poszukiwać pomnika w 311 oddziale. Według mapy powinien tam być, ale tylko potaplałem się w bagnach. Oczywiście znowu zbłądziłem i w efekcie spędziłem noc na bagienkach koło Margoli. Nawet całkiem przyjemne, gdyby nie komary, deszcz i woda podgruntowa, która mnie podtapiała. No, ale sam chciałem sprawdzić, jak to w partyzantce...

W piątek wstałem koło czwartej, ale dopiero po siódmej wylazłem ze śpiwora - bo tak cięły komarzyska. Miałem w planach pomnik koło Trzepietniaka, ale po czwartkowych wędrówkach nie wierzyłem, że coś takiego tam istnieje. O dziwo napotkany tubylec potwierdził jego istnienie i dokładnie wyjaśnił, jak tam dojść. A więc czarnym szlakiem przez Margolski las i Sokoliska, a potem na czuja i wdrapałem się na Kapliczną Górę. Jest tam pomnik na miejscu szkoły podoficerskiej i szpitala partyzanckiego. Został jeszcze ślad po partyzanckim bunkrze. Potem znów taplanina w bagnach. Wlazłem na drogę wiodącą przez bagna, na której były ślady gąsienic. Stwierdziłem, że jeśli czołgi przeszły, to piechota również. Tym bardziej lekka. Okazało się to zupełną nieprawdą. Wyszedłem ubłocony i śmierdzący. Udało mi się jednak dotrzeć do cmentarza w Sigle. Chwila odpoczynku, papieros, moczenie nóg w Szumie i żałosne potrząsanie puszkami po piwie. I dalej wzdłuż Szumu przez Podlas aż do Kozaków Osuchowskich. Tam przeżyłem chwilę załamania. Dziadek cowboy powiedział, że nie tylko w Kozakach nie ma sklepu, ale nawet w Osuchach. Ostatni posiłek jadłem w środę... Tak więc przez część piątku jechałem na wodzie ze strumienia, szczawiu i surowych grzybach. Z Kozaków czarnym szlakiem doszedłem do Osuchów, a stamtąd poczłapałem do Podsośniny Łukowskiej. Był sklep!!! Zimna "Perła", kiełbasa, chlebek, czekolada. Nigdy nie jadłem lepiej. Wymieniłem z pijaczkami pod sklepem fachowe uwagi na temat obecnej sytuacji politycznej i powrót do Osuch. Ponieważ robiło się już ciemno, poszedłem na Krzywą Górkę. Noc spędziłem w dawnym stanowisku niemieckiego ckm. Nigdy nie śpijcie nad Sopotem. Przeżyłem najazd meszek i w efekcie mam różne fantazyjne "dziary" na całym ciele. Nic nie pomaga na to cholerstwo. Trzeba zamknąć się w śpiworze i oddychać przez materiał. Innej rady nie ma.

W sobotę obudziłem się o świcie i stwierdziłem, że poddaję partię. Po pierwsze zrobiło się bardzo pochmurno. Po drugie nogi miałem w strzępach (rany przyklejały mi się do śpiwora). No a po trzecie, to wyliczyłem, że jeśli zrobię resztę trasy tj. przez uroczysko Maziarze do Borowych Młynów i potem do Suśca, to mogę nie zdążyć na pociąg. Wolałem więc pozostawić to na inną wyprawę. W efekcie poczłapałem do Józefowa zielonym szlakiem. Jeszcze na Fryszarce wykąpałem się w Sopocie. Woda zimna jak czort. No a w Józefowie spotkałem Ediego. W Józefowie pyszna kiełbasa w zajeździe "Knieja" i akurat miałem autobus do Suśca. Poszedłem jeszcze na cmentarz w Suścu, ale nie udało mi się znaleźć kwatery wojskowej. Więc po zakupieniu piwa zacząłem czekanie na pociąg. Przyjechał cholera z dwugodzinnym opóźnieniem, bo go Ukraińcy trzepali na granicy.

Musze powiedzieć, że jak pot zalewa człowiekowi oczy, plecak ciąży, nie ma piwa i papierosów, a do picia tylko wodę ze strumienia (o grzybach i szczawiu nie wspomnę), to swój stosunek do przyrody określa w bardzo niecenzuralny sposób. Ale teraz już jestem w domu, leczę rany i zaczynam kombinować, jak zaliczyć kolejną traskę. W efekcie nie żałuję. Widziałem parę węży, saren, udało mi się spłoszyć jelenia. Z innych okazów Roztocza no to oczywiście kolegę Ediego. A wiecie co było najdziwniejsze? Pomimo tego, że byłem brudny i przepocony, dostałem w Suścu dwa zaproszenia na dyskotekę. Hmmm, ja chyba faktycznie jestem przystojny...

czerwiec, 2004

Berni i Niklos w Lasach Janowskich
Berni i Niklos w Lasach Janowskich ponownie

Uaktualnić linki do powyższych !!!