XVII Rajd GTR dla wytrwałych

Niedziela przywitała nas pogodą bardzo odmienną w stosunku do sobotniej. Słonka widać nie było, ale do sprawy podeszliśmy bardzo pozytywnie - cieszyliśmy się, że nie pada deszcz. Dzień - jak na niedzielę - rozpoczęliśmy dość wcześnie. O godzinie ósmej rano zameldowaliśmy się w kościółku w Moczarach. Potem odwiedziliśmy kilka interesujących miejsc, łącząc chwile niewielkiego wysiłku fizycznego z momentami błogiego relaksu. Do Werchraty powróciliśmy w porze zachodu słońca. Teoretycznie, wszak w tym dniu wcale go nie widzieliśmy.

Dzień drugi rozpoczęliśmy od uczestnictwa we mszy niedzielnej w Dziewięcięrzu. Malutki kościółek na skraju Polski, kameralnie, na mszy około 30 osób. Oczywiście gdy jesteśmy w Moczarach nasze spojrzenia biegną w kierunku granicy. Stąd widać już słupy graniczne.

Oczywiste jest również zatrzymanie się przy cerkwisku. Miejsce tak regularnie odwiedzane, tak dokładnie obfotografowane, ale działa jak magnes.

Po śniadaniu ruszyliśmy dalej. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności wskazania drogi do nowoodkrytego krzyża w okolicach wsi Szałasy.

Stąd bliziutko jest do śródleśnej polany Szałasów. Idziemy "na Zdzicha". Mgła nadaje temu miejscu dodatkowy urok.
Zbyszek wypatruje we mgle sylwetkę krzyża. Idziemy do niego!

Zanim dotarliśmy jednak do krzyża fajną akcję przeprowadziła Ania. Pod myśliwską amboną natrafiliśmy na całkiem sporą ilość puszek po piwie. Ania postanowiła je zebrać i oddać właścicielom. Odniosła je na miejsce.

Docieramy do krzyża i obowiązkowo kolejne zdjęcie grupowe.

Krzyż obejrzeliśmy dokładnie. Obfotografowaliśmy z każdej strony, z daleka i z bliska.

Sobotnia jesień słoneczna była piękna, ale mglistej jesieni niedzielnej też nie można odmówić uroku.

Wędrujemy dalej. Być może nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy. Wszystkie drogi kończą się we mgle...

Chyba jednak już wiadomo gdzie. Wiadomo też, dokąd zmierzamy!

No i wszystko jasne. Dotarliśmy na Dahany!

Na życzenie specjalne Zbyszka, z powodu zupełnego braku na rajdzie z bunkrami, jeden odwiedziliśmy.

Ostatnim punktem naszej wędrówki, niejako po drodze, była inspekcja aktualnego stanu remontu cerkwi w Woli Wielkiej. Pewnym bodźcem była opowieść Tomka podczas slajdowiska i zdjęcia pokazujące wnętrze. Aby je zrobić, Tomek wczołgiwał się do środka pod uniesioną do góry bryłę cerkwi.
Poszliśmy jego śladem.

Tak wygląda obecnie cerkiew z zewnątrz. Pewną niespodzianką było rozebranie przybudówki pełniącej funkcję zakrystii.
Wizyta w Woli Wielkiej zakończyła program tego dnia. Najwytrwalsi powrócili do Werchraty na kolejne "mecze"  przy ping-pongowym stole.

Nastał dzień trzeci. Byli tacy, co dotrwali. Świąteczny poniedziałek przywitał nas pogodą podobną do niedzielnej. Zaczęliśmy zatem od świątecznego śniadania. Nie daliśmy rady zjeść wszystkich przywiezionych smakołyków. Spakowaliśmy to co zostało, uprzątnęliśmy stół, który został z honorami odwieziony na miejsce, spakowaliśmy siebie, zabraliśmy pozostawione przez innych zguby i ruszyliśmy do Radruża na spotkanie z Renką i Zdzichem, którzy w międzyczasie zaanonsowali chęć dołączenia do nas.


Spędziliśmy wspólnie bardzo miły dzień. Renka i Zdzich zawiedli nas w kilka miejsc, znanych wcześniej (chociaż z jednym małym wyjątkiem). Odwiedzenie ich w takim towarzystwie było jeszcze bardziej przyjemne.

Pamiątkowe zdjęcie. Poniedziałkowa ekipa w komplecie.

Renka i Zdzich wykazali się nadzwyczajną operatywnością. Kilka telefonów. Trochę oczekiwania na odzew. Mamy efekt. Cerkiew w Radrużu zostanie otworzona specjalnie dla nas. Skwapliwie korzystamy z okazji!

Nie ma pewnie wśród nas nikogo, kto nie byłby jeszcze we wnętrzu cerkwi w Radrużu. Każdy jednak pobyt w tym miejscy pozwala zauważyć coś nowego...  Zabrakło mi jedynie więcej czasu na otoczeniu cerkwi. Nie chcieliśmy nadużywać gościnności. Cóż, nie wszystko można mieć za każdym razem.
Zdzich: "widzisz Reniu, nie wierzyli, że nam się uda..."

Nie był to jednak koniec niespodzianek tego dnia. Zostaliśmy jeszcze zaproszeni na kawę. Była muzyka, były śpiewy. Była też okazja do obejrzenia bardzo ciekawej wystawy fotograficznej poświęconej kamieniarce bruśnieńskiej.

Z Renią i ze Zdzichem pożegnaliśmy się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie kilka godzin wcześniej witaliśmy się.
Dzień miał się ku końcowi i na koniec dnia rozpogodziło się, pokazało nam się niebieskie niebo.

Z kronikarskiego obowiązku uzupełnię jeszcze, że ostatnim punktem naszej wędrówki były Kniazie.
Listopadowy wieczór. Wyraźnie widoczne efekty porządków przeprowadzonych w sierpniu.