Łaziliśmy razem z "Psem z Wojdy" kilka godzin. Myślę, że na jeden kilometr przemierzone przeze moje nogi trzeba liczyć z pięć zaliczonych przez Jego łapy. Na rozstajach zazwyczaj stawał i patrzył w którym kierunku idę, gdy wybierał inną ścieżkę niż ja to szybko orientował się w błędzie i przybiegał z wyrzutem w oczach, reagował na gwizd i przybiegał do nogi, w Bliżowie gdzie szczekały miejscowe psiska szedł przy nodze jak na smyczy.
Dawno, dawno temu, ale na pewno przed rokiem 1331, wracając z wyprawy na Ruś Czerwoną, przybył tu Florian Szary ze swoją siostrą Janką.
Dookoła szumiała ogromna knieja, w której było słychać porykiwania jeleni i pomrukiwania niedźwiedzi. Drużyna Floriana była już zmęczona długą wędrówką po bezdrożach, bagnach i piaskach. Rozłożono obóz pod wielkim dębem. Wówczas okazało się, że jadło, które z sobą wieźli, nie nadawało się do spożycia, gdyż żarły je już robaki.
W głębokiej puszczy przy brodzie na Sopocie stała karczma, którą arendował stary Icek.
Prowadziła tędy dogodna droga z Zamchu do miasteczka Józefów. Karczma tętniła życiem w każdą niedzielę wieczorem. To okoliczni włościanie jadąc na poniedziałkowy targ do Józefowa od popołudnia w niedzielę gościli się, obiecując zapłatę Żydowi w poniedziałek po udanym handlu. Wracając do domu oddawali dług i do żon wracali z pustą kiesą. Niebiosa wysłuchały próśb stroskanych żon. Pewnego razu w czasie hucznej zabawy w karczmę wypełnioną biesiadnikami strzelił piorun, ziemia zatrzęsła się i karczma wraz wieśniakami zapadła się.
Na skraju Roztocza i wielkiej Puszczy Solskiej (dawniej królewskiej) leży niewielka wioska Brzeziny. O pół wiorsty od chałup stoi tajemnicza figura św. Mikołaja. Ząb czasu spowodował, że święty stracił kawał brody i prawą rękę. Zostały mu atrybuty: na księdze trzy złote kule. Mikołaj patrzy na wschód w kierunku Józefowa.