Powrotny do Dziewięcierza

Dawno temu, jeździł pociąg skądś tam przez Jarosław do Zamościa. Tym pociągiem można było dostać się na Roztocze. To był taki prawdziwy pociąg z lokomotywą. Jechałem kiedyś tym pociągiem i gapiłem się przez okno. Za Horyńcem zasapana lokomotywa bardzo powoli ciągnęła wagony pod górę. I gdy już się wspięliśmy na wododział miedzy Lubaczówką a Ratą, pojawił się peron i duży budynek stacyjny z nazwą Dziewięcierz. Pociąg jednak tutaj się nie zatrzymywał. Pomyślałem sobie, że przyjadę tu kiedyś innym pociągiem.

Z Lubyczy na Gruszkę

 

Byłem wczoraj na prezentacji książki Piotra Duraka „Świątynie wygnane”, książkę kupiłem, wieczorem poczytałem, pooglądałem i dzisiaj mnie wygnało. Temat przewodni jest cerkiewno-cmentarny. Niby mógłbym daleko nie jechać, bo w Jarosławiu cerkwie mam dwie a w pobliskich wsiach kilkanaście. Ale wygnało mnie kawałek dalej. Pojechałem więc do cerkwi dalszych, bliższe omijając.

Sokolik w Lasach Lipskich

A błękit nieba kusi. A zieleń lasu kusi. A... co ja się będę usprawiedliwiał... Dziś się wyrwałem! Rano powspominaliśmy rodzinnie wczorajszy Zamość, Amelka rozwiązała krzyżówkę w kalendarzu - prezencie od Bożeny (Bożena, możesz wierzyć lub nie - Młoda całą drogę z Zamościa do Lublina nie wypuszczała kalendarza z rąk, przeglądała kartka po kartce...), po czym obie stwierdziły, że jak chcę - to mogę znikać. Do wieczora! Cóż było robić z tak nagle otrzymanym czasem... Chwila buszowania w internetowym rozkładzie jazdy naszych lokalnych szynobusów - i plan ułożył się sam.

Dołhobyczów – cerkiew.. i nie tylko

W sobotę, 19 lutego, postanowiliśmy odwiedzić Dołhobyczów i kilka innych wspaniałych miejsc w powiecie hrubieszowskim. Spotkaliśmy się w Zamościu o 9.00 (Ewa, Asia, Renata, Gabrysia, Waldek, Marek i Zbyszek). Dzięki Asi mieliśmy umówione wejście do cerkwi w Dołhobyczowie o godz. 11. Docieramy na miejsce prawie godzinę wcześniej, więc zatrzymujemy się przy pałacu z pocz. XIX w.

Ekskursyja po Leopolis - cz. 3

Ale ta część relacji miała być o zabytkach. Myli się ten, kto spodziewa się przeczytać za chwilę o wspaniałym Rynku Wielkim, Wysokim Zamku, czy pięknych, przepełnionych wyjątkową atmosferą świątyniach Starego Miasta, które niczym kryształowe kule w ogrodzie odbijające kolorowe barwy światła, ukazują różne twarze jedynego przecież Boga. Nie, o tym nie napiszę, bo obiekty te są doskonale znane i pisać o nich kolejny już raz moim zdaniem obecnie mija się z celem.
Napiszę za to o zabytkach, których zazwyczaj turyści nie odwiedzają, napiszę o miejscach, gdzie dziś chowa się lwowska dusza.

Berni w Puszczy Solskiej

Musze powiedzieć, że jak pot zalewa człowiekowi oczy, plecak ciąży, nie ma piwa i papierosów, a do picia tylko wodę ze strumienia (o grzybach i szczawiu nie wspomnę), to swój stosunek do przyrody określa w bardzo niecenzuralny sposób. Ale teraz już jestem w domu, leczę rany i zaczynam kombinować, jak zaliczyć kolejną traskę. W efekcie nie żałuję. A wiecie co było najdziwniejsze? Pomimo tego, że byłem brudny i przepocony, dostałem w Suścu dwa zaproszenia na dyskotekę. Hmmm, ja chyba faktycznie jestem przystojny...