SZUR-owe strachy

Listopadowe wyprawy naszej Grupy w teren to już tradycja, która trwa od 2003 roku.
W tym roku, pierwszą z tych wypraw, była zaplanowana przez Edwarda na dzień 11.11.2010 r. wędrówka po Roztoczu Środkowym. Mieliśmy maszerować z Krasnobrodu do malutkiej wioseczki, ukrytej w lasach roztoczańskich, do Szuru. To zatopiona w dolinie pomiędzy wzgórzami kraina, w której czas się zatrzymał, a cisza kołysze wędrowca jak nigdzie indziej. Tyle tylko, że tam straszy. Nigdzie więcej nie doznacie na Roztoczu tyle „stracha”.

To miejsce wtulone we wzgórza uchowało w sobie klimaty niepowtarzalne, dziś już nie spotykane w innych zakątkach. Może dlatego właśnie przyciąga do siebie jak magnez dusze artystyczne i wędrowców dla których zew roztoczańskiej przyrody nakreśla ich rytm serca.



Przybywamy więc z różnych zakątków Polski na wspólne, kolejne spotkanie, wyznaczone przy najważniejszym Sanktuarium Roztocza p.w. Nawiedzenia NMP w Krasnobrodzie. Deszczowe chmury, które nas tutaj przyprowadziły, rozwiał nagle i niespodziewanie roztoczański wiatr. Mamy z nim układy pozaziemskie. Zapłakane niebo oczyszcza się i uśmiecha. Będzie piękna pogoda. Cieszymy się, gdyż o tej porze roku to raczej niespodzianka, by nie rzec anomalia pogodowa.
Kolega Omega, zgodnie z tradycją rozpoczyna Rajd Listopadowy [lt]11[&] 11[gt] ciepłymi słowami powitania i przekazuje pozdrowienia od tych, którzy dzisiaj z różnych przyczyn, nie mogą z nami wędrować. Potem przekazuje nasze losy w ręce profesjonalisty-przewodnika, Ediego.




Rajd rozpoczynamy od zwiedzania Muzeum Sakralnego, którego udostępnienie do zwiedzania pomagał załatwić, podobnie jak inne atrakcje tego spotkania, pracujący w Informacji Turystycznej (obok kościoła) nasz GTR-owski Kolega - Ruckus.
Mamy po raz pierwszy okazję zobaczyć skarby Dominikanów, którzy gromadzili je tutaj przed stuleciami. Cóż za bogactwo starodruków. Widzimy w gablotach stare księgi, wydane tak dawno w różnych krajach Europy: Norymberga (1594; 1735); Lwów (1753;1773); Kolonia (1604; 1608; 1661); Tyrnawa=Nagyszombat=Węgry (1753); Bazylea (1554); Rzym (1736); Wenecja 1741;1765); Lyon (1622); Wiedeń (1807); Antwerpia (1605) Paryż (1770), ale i Kraków (XVII w.); Kalisz (1766), czy Częstochowa (1713). Ciekawostką jest podręcznik hebrajsko łaciński z początków XIX wieku i Mszały Rzymskie z lat 1674-1688-1756.
Stare obrazy o tematyce religijnej, naczynia liturgiczne, drewniane rzeźby świętych, kolekcja szat liturgicznych (pięknie haftowane ornaty) i rzadkość już dzisiaj wśród kościelnych sprzętów- zabytkowa drewniana umywalka (odpowiednik lawaterza) do ceremoni obmywania rąk przez kapłana - lavabo (łac. umywam). Podobny zobaczymy w Sanktuarium w Janowie Lubelskim.
Następnie trzeba koniecznie zobaczyć w podwórzu klasztornym stary, drewniany spichlerz zabytkowy, w którym zgromadzono[nbsp] wieńce dożynkowe; Trzeba też zobaczyć ptaszarnię i Muzeum Wsi Krasnobrodzkiej, w dawnych zabudowaniach przyklasztornych. Spotkamy tam bogactwo eksponatów w działach poświęconych etnografii; paleontologii; florze i faunie Roztocza i rzemiosłu artystycznemu regionu.
Niestety nie zwiedziliśmy tym razem Wystawy Maryjnej na piętrze klasztoru, ani kościoła, gdyż trwała w tym czasie msza święta.



Ruszamy zatem w dalszą drogę. Kierujemy się na ścieżkę spacerowąz Krasnobrodu do Szuru. Pierwszy przystanek wyznaczamy w Borkach, przy domkowej kapliczce, pod rozłożystą sosną, z okienkami przeszklonymi jak w werandzie, witającą nas otwartymi dwuskrzydłowymi drzwiczkami i małym ołtarzykiem, w którym skromny krzyż, obraz MB Częstochowskiej i figurka MB Niepokalanie Poczętej.
Dalej pod piaskową górę wdrapujemy się jak gdyby nigdy nic, ale czujemy jak pot spływa nam.......tu i tam. Nagle niezbędnym staje się zdjęcie zbędnej garderoby. Niektórzy z nas pocieszają się, że nie jest to brak kondycji tylko pogoda staje się coraz bardziej sprzyjająca naszemu wędrowaniu. Uzupełniamy ubytek płynów w organizmie i ruszamy dalej. Co chwilę odkrywają się przed nami na sąsiednich wzgórzach niesamowite panoramy Roztocza Środkowego. To czas kiedy trzeba oczy nakarmić ostatkami zieleni na zimowy post.
Docieramy do Szuru. Gościny użycza nam najpierw cichy „zaczątek domostwa” Bożenki, która być może kiedyś zbuduje, właśnie tutaj, swój nowy dom. Piękne miejsce.



Ruszamy dalej. Drogowskazami będą nam teraz strachy. „Roztoczańskie Strachy” – od których wszystko się zaczęło. To wizytówka Galerii Państwa Rzeźniaków. Na końcu drogi, gdzie przy płotach witał nas coraz to nowy strach, zagroda, z domostwem i drewnianą galerią, gdzie duże przeszklone okna zamykają w sobie najpiękniejsze obrazy z otoczenia. To „Żywe Obrazy”, tworzące spójną całość z obrazami artysty, p. Marka i córki p. Rzeźniaków (również malarki). Autor Galerii z ochotą udziela nam odpowiedzi na wszelkie nasze pytania, prezentuje z dumą galerię prac córki; o swojej opowiadając z wrodzoną skromnością. Kiedy jednak natarczywie podpytujemy, z nieukrywaną przyjemnością opowiada o obrazach i wyjaśnia nam tajniki swojej pasji malarskiej.
Gospodyni, p. Maria – dusza nie człowiek- zaprasza nas w progi swego domu. Dba by każdy wędrowiec znalazł zaciszny kącik w cieplutkiej kuchni, tuż, tuż obok kaflowego pieca. Początkowe zażenowanie z obu stron rozprasza się dzięki niej po katach przytulnego domu artystów. Nęcą nasze nozdrza świeżo zaparzone opary mięty i melisy. Gospodyni częstuje cieplutkimi chipsami z suszu jabłkowego, dopiero zdjętymi z siateczki rozpiętej nad kuchnią. Częstuje czym chata bogata i rada wędrowcom.



Tego nie znajdziecie już nigdzie indziej! Tylko na Roztoczu. Gościnność i szczerość tutejszych mieszkańców. Radość obcowania z człowiekiem, który zawitał w wasze progi. Klimat chaty p. Rzeźniaków, to jak powroty w lata dzieciństwa, jak wizyty sprzed dziesiątków lat, odeszłe gdzieś w zakamarki pamięci. Czujemy jak nas rozkłada to ciepło od kuchni i mięty z melisą i lipą parzonej, jak nas uspokaja i wycisza atmosfera tego domu i jego gospodarzy. Kompletna ucieczka od cywilizacji. Jakaż to ulga dla skołatanej miejską codziennością duszy. W każdym zakątku tego domu przycupnęła sztuka. Cichutko, bez narzucania się nam w oczy spogląda do nas ze ścian, kącików starych skrzyń i piecowych pułapów. Nawet wieszak i ławka zerka dziwnym okiem ku nam. Obrazy, wszędzie obrazy. Oczy same przebiegają od ramy do ramy. Pani Maria opowiada o początkach i historii artystycznej rodziny,[nbsp] wspierając się o ciepłą kuchnię, gdzie zawieszone ręką gospodyni suszą się gałązki ziół. Co chwilkę pachnące listeczki mkną do kolejnej porcji parzonej w malowanych dzbanuszkach.
Nabieramy odwagi by zajrzeć do pracowni artysty. Ze ścian uśmiechają się do nas „Roztoczańskie Strachy”. Nie brakuje oczywiście także innych obrazów. Kolejne cykle malarstwa pana Marka, absolwenta ASP w Krakowie, autora wielu m.in. indywidualnych wystaw artystycznych, organizatora warsztatów malarskich - objaśnia nam p. Maria.



Można tutaj doświadczyć nie tylko twórczego mikroklimatu, ale także zakupić obrazy małe i większe; także drobne pamiątki z roztoczańskiej ziemi.
Pani Maria – przewodnik po Zamościu i Roztoczu, autorka przewodnika „Rotunda Zamojska” w (jęz. polskim i angielskim), wspomaga swoją energią i sercem nie tylko galerię, ale także reprezentuje „Ekomuzeum Roztoczańskie”, promując lokalne produkty i regionalne atrakcje turystyczne.
To miejsce, którego nie sposób pominąć na zielonym szlaku turystycznym Roztocza, prowadzącym do najwyższego wzniesienia Roztocza Środkowego, Wapielni.
Zaczarowani sztuką nie spostrzegamy nawet jak czas mija. Jeszcze tylko wpis do „Księgi Pamiątkowej Galerii” i żegnani przez sympatycznych Gospodarzy wspinamy się pod górę, którą jeszcze przed chwilką widzieliśmy z okien.
Panoramy coraz rozleglejsze. Słońce świeci piękniej niż w październikowe dni. Rozpiera nas radość wędrowania. Po drodze zaliczamy zapomniane i schowane w lesie okopy z I wojny światowej, potem ścieżką przez las wędrujemy[nbsp] na drugi kraniec wioski, skąd rozpoczynamy wędrówkę ku jednej z najpiękniejszych roztoczańskich kapliczek. Strzeże ona przed ścięciem sędziwą sosnę na wzgórku. Obie tak w tej symbiozie spoglądają na drewniany krzyż przydrożny, na którym niesamowita rzeźba Chrystusa Ukrzyżowanego.



Wracamy do Szuru obok kolejnej kapliczki, która zatopiona w uścisku starych brzóz zatrzymuję nas na chwilkę zadumy.
Leśną drogą zmierzamy na rozstaje dróg przy figurze, gdzie Edi opowiada nam, w jakie strony wiodą szlaki z tego miejsca. Wędrowanie powoli nam się kończy. Czując niedosyt, pomimo 14 km dzisiejszej trasy, już planujemy kolejne.
Wracając marzymy sobie o schronisku GTR-u. Nasze marzenia ciągle zawieszają schronisko w wirtualnej przestrzeni Roztocza: może tu, może tam, może jeszcze gdzie indziej, może.......uda się kiedyś zrealizować nasze marzenie. Każdy wędrowiec musi mieć w końcu jakąś przystań.
Póki co zmierzamy do gościnnego „Kmiecica” na biesiadę. Wcześniej jednak musimy dotrzeć do jednego z miejsc na pobliskim cmentarzu.
Dzień szczególny, listopadowy, jedenasty dzień. Czerwono białe flagi owiewają kamiennego orła, rozkuwającego kajdany niewoli. Stajemy do kolejnego grupowego zdjęcia na trasie.
Pamiętamy i chcemy pamiętać. Tak trzeba!



Niespodzianka.
Dwie godziny dłużej wędrowaliśmy[nbsp] niż było planowane, zatem rezerwacja w „Kmiecicu” przepadła. Przyszło nam szukać gościny gdzie indziej. Schroniliśmy się w „Zaciszu”, karczmie przy zalewie w Krasnobrodzie. Piękna, w góralskim stylu, ugościła nas ciepłym miejscem i roztoczańskim jadłem. Była muzyka, tańce, długie rozmowy i plany na przyszłość.
Jeden z listopadowych rajdów za nami. Nie martwimy się, bo za dwa dni kolejny, po Roztoczu Wschodnim.

Sosna