Witajcie, dziękuję Wszystkim, którzy chcieli..., a potem tylko trzymali za nas kciuki, a czasami skrycie zazdrościli.
Grupa z 14 stopniała do 3. Zbyszek, Paweł i ja. Tak jak planowaliśmy zakotwiczyliśmy w szkole gościnnie i ciepło przyjęci przez dyrektora. W szkole cieplutko, czysto, w kuchni gaz i elektryka, z prysznica płynęła gorąca woda.
Na trasę wyszliśmy o 9.20 licząc skrycie, że może ktoś dojedzie spóźniony.
Zrazu ostro pod górkę rozgrzewając się. Na górze od zachodu wiaterek dawał się we znaki, choć przy szkole inwersja temperatur powodowała znaczne podwyższenie słupka rtęci. Temperatura w zaciszu sięgała kilku stopni pod kreską. Pola, skąd rozciągała się cudowna dookólna panorama skrzyły się tysiącami diamentów. Droga do Łoz minęła szybko, w lasku mnóstwo tropów w tym też zajęczych. Drugie pole nad Mrzygłodami podobne, choć cieplej. Po godzine jesteśmy w Mrzygłodach i po kilku minutach robimy postój przy chacie płastunów, kilka fotek, kawa, kanapki, sok aroniowy, no i jeszcze coś, ale o tym sza! Do szlaku doszliśmy szybko, po chwili ukazały się trzy kopce, a po prawej kulminacja Krągłego. Warstwa zmrożonego pod spodem śniegu ułatwiła mam robienie stopni i bez trudu znaleźliśmy się na szczycie. Jacyś maczeteros oczyścili nieco szczyt, dużo jest też drzew wyznakowanych do wycinki. Przy bunkrze na pn. stronie kilka fotek, penetracja wnętrza, poprawiona później przez naszych kolegów liczących "latające myszy" hibernujące w betonowych budowlach. Zbyszek sprawdził też ten zachodni i dalej wspinać się na najwyższy. Tu podobnie twardy śnieg ułatwiał wejście. Na Długim kilka telefonów, bo i zasięg super i do bunkra. Dalej szlakiem do krzyżówki i na Monastyr. Las cudowny, śnieg do chodzenia fantastyczny. Na twardym, starym leżało 10 - 15 cm zmrożonego, sypkiego o konsystencji cukru. No i Monastyr w cudownym słoneczku, cieplutko!, krótki popas i chaszczując schodzimy do drogi, a tu niespodzaianka, na polu po stronie zachodniej, wiało tak mroźnie, że zakładałem drugą parę rękawiczek. Paweł odkrył krzyż po lewej stronie. Droga! asfalt zamieniony w lodowisko z koleinką w kształcie rynienki wyślizganą niemiłosiernie. Pod Dahanami wpadka, zagadany wlazłem w te zawaliska i po kilku minutach zorientowałem się, że nie jesteśmy na tej drodze gdzie planowałem. Nic to! Skręt w prawo i na nosa trafiliśmy do bunkra z przewróconą kopułą obsewacyjną. Sprawdzenie co jest w środku, poprawione potem przez kolegów od gacopyrzy i w górę na szczyt. Ja zająłem się SMSami i badaniem temperatury, na moim bimetaliku było 0, ale może źle nakręcony, a koledzy poszli zobaczyć, czy ktoś nie buchnął rozwalonego działa w bunkrze od pd. Na szczęście nie! Ktoś był na szczycie chodząc raz pieszo, a raz na nartach.
Na indywidualną (jak to ładnie określił - prywatną) prośbę Pawła poszliśmy na kultowe Dahany. Słoneczko już chyliło się za skłon z nowym korytem, a starego nie mogłem znaleźć mimo usilnych starań. Kwiczoł, buszujący w krzaku głogu był zdziwiony naszą obecnością do tego stopnia, że nie miał zamiaru uciekać, choć byliśmy od niego ok. 2 m. Mając na uwadze zachodzące słoneczko i chęć za dnia dojść do szkoły zrezygnowaliśmy ze spotkania z diabłami i drogą doszliśmy do schroniska.
Jak fajnie wejść do ciepłego budynku! Upichciliśmy "co tam kto miał", żałujcie miałem czanachę. Potem prysznic. No i zjeżdzają goście Artur z Markiem, Jola i Tomek z sernikiem, na który niestety nie załapałem się, i Paweł z kolegami co liczą nietoperze.
463, jak podał Artur, slajdów z Roztocza ukraińskiego i Ukrainy z różnych wypraw GTR i innych. Potem rozmowy, plany na przyszłość no i tak do późnej nocki.
Rano po śniadanku i mszy w kościele przypominającym lodówkę w drogę. Podjechaliśmy za przejazd pod Józkową Górę i w wąwóz, tu uciech co nie miara, zawaliska, mostki pokonywane raz górą raz dołem, bardzo dużo tropów, saren, łosi, wilka, zajęcy. Po wyjściu na szlak skręt w prawo i na Zawałyle.
Szkoda, bo pogoda już nie ta, szaro, buro i ponuro, już nic się nie skrzy w słońcu, ale na duchu podtrzymuje chrzęst śniegu pod butami.
O dziwo! trafiliśmy do pozostawionej przy drodze "temperówki". Z duszą na ramieniu udało się wyjechać z bocznej dróżki. Pojechaliśmy do tartaku i w las na Diabelski Kamień. Na polu dmuchało - to mało powiedziane. Paweł prowadził i trafił. Kamienie są, jeden z nich upstrzony niebieskimi literkami, których nie chciało mi się składać. Potem legenda o diabłach i dyskotece, jeszcze parę fotek na wychodniach skalnych przy ambonie i powrót przez pole. Teraz wiatr nas popychał, ale nóżki zapadały się w jakichś bruzdach przysypanych śniegiem. Jeszcze parę fotek przy źródle Raty i powrót do szkoły. Pakowanie i pożegnania z solennym zapewnieniem powrotu wiosną na ukochane Roztocze.
A, byłbym zapomniał, trzy pałki do Zimowej Korony Roztocza zaliczone!
Do zobaczenia na szlaku!
Zdzisław Kubrak